Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

Kę-dziro milczał i szukał oczami po sali. Sędzia wiódł wzrokiem wślad za nim.
Wtem wejrzenie oskarżonego spotkało się z wejrzeniem kobiety, siedzącej w pierwszych rzędach…
Kobieta powstała i, przecisnąwszy się przez tłum, padła twarzą przed stołem sędziego.
— Jam winna… Podpaliłam dom!…
— Ty… ty?… kto jesteś?
— O-Sici, żona Goto-si.
— Nieprawda… Ona obłąkana!… Spała spokojnie koło mnie… Ona obłąkana!… Straciła zmysły w nieszczęściu! Dawno to spostrzegłem!… — wołał krzykliwie Goto-si.
Sędzia znów uczynił znak wachlarzem.
O-Sici odjęła od zapłakanych oczu rękawy i zaczęła cichym głosem:
— Zlituj się nade mną, o panie! Zaiste, nie śmierci się lękam, lecz wstydu… Pozwól mi umrzeć w milczeniu… Wierz mi, że ten człowiek nie więcej winien, niż winien szczyt Fudżi-jamy, że chmury oń się czepiają…
— Dlaczego więc milczy?… Jest w tem zagadka… I będzie skazany, jeżeli nie opowiesz wszystkiego szczerze, O-Sici!…
— W świątyni, gdzie ukryliśmy się po wielkim pożarze, spotkałam go… — zaszeptała rwącym się głosem po krótkiem wahaniu. — Wiecie, że uratował mię… Pokochaliśmy się… Na schadzkach tajemnych krwią palców serdecznych spisaliśmy klątwy, że do siebie jedynie należeć bę-