dziemy… I ssaliśmy krew na potwierdzenie przysiąg… Ale pierwej, niż zdołaliśmy umocować nasze wezgłowia, ojciec wybudował dom i zabrał mię…
Odtąd nie miałam wieści o Kę-dziro… Myślałam, że mię zapomniał lub nigdy nie kochał, że słowa jego były pustą i złudną igraszką… Myślałam, że zamążpójście uciszy ból mego serca… Pisałam wreszcie listy — nie odpowiadał. Podpaliłam więc dom, aby znów znaleźć się w świątyni…
Tłum milczał. Płakał Kę-dziro. Posępnie patrzał na żonę stary Goto-si.
— A ty, młodzieńcze, poco byłeś tej nocy w ogrodzie Goto-si?
— Głosem fletu wabią jelenia na strzał!… Co noc od chwili, gdy uprowadzono ją ode mnie, błądziłem dokoła jej domu… Gdy wyszła zamąż, błądziłem z rozpaczą dokoła domu jej męża…
Blada twarz O-Sici zajaśniała jak promień wśród chmur. Nieznacznie wyciągnęła cienki sztylecik i zanurzyła go poniżej gardła, szepcąc:
Lecz przepaści jej listeczki drżące
Nie zapełnią przenigdy na świecie…