nieustannie duszę. Wspomnienie porzuconej kobiety, jej mowy łagodnej, jej miłego uśmiechu, jej czarującego obejścia, jej niewyczerpanej cierpliwości — wciąż ścigały Baisu.
Niekiedy widywał ją we śnie, pracującą, jak w latach niedostatku, dzień i noc przy tkackim warsztacie, aby ulżyć wspólnej ich doli. A jeszcze częściej śniło mu się, że ona modli się, klęcząc w maluchnym pokoiku, gdzie ją porzucił, że ociera łzy rękawami wyliniałego, ubogiego kimono.
Nawet w godzinach urzędowania myśli jego krążyły dokoła niej i leciały ku niej. Starał się wyobrazić sobie, jak ona mieszka i co robi?
Coś mu w głębi szeptało, że ona nie wyszła powtórnie zamąż, i że, być może, przebaczyłaby mu, gdyby…
W cichości serca postanowił, że ją odszuka jeżeli okoliczności pozwolą mu wrócić do Kioto, że ją przebłaga, zabierze z sobą i uczyni wszystko, aby zagładzić swą winę…
Ale lata mijały.
Nareszcie termin służby upłynął i samuraj został zwolniony.
— Wrócę więc do niej!… Wrócę!… — powtarzał sobie radośnie po tysiąckroć razy.
— Jakże głupio i okrutnie postąpiłem, porzucając ją naówczas!
Obecna jego żona była bezdzietną; odesłał
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/90
Ta strona została przepisana.