Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/104

Ta strona została przepisana.
IX.

— Otwórzcie! Co to jest? Coście tam narobili? — wołał Józio, dobijając się późno w nocy do mieszkania chłopców w starym dworze.
Za drzwiami w dalszym ciągu panowała złowroga cisza.
— Zaraz otwierajcie, smarkule!
Potrząsnął klamką i uderzył w drzwi butem, aż szyby zadrżały w zmurszałych oknach.
— Józiu!... Józieczku!... Zaraz... natychmiast... Nie gniewaj się... Stał się mały wypadek... — ozwał się nagle proszący głos przez dziurkę od klucza.
Józio przestał dobijać się i poprawił niespokojnie okulary.
— Dlaczego nie otwieracie? Co za tajemnica?
Nareszcie drzwi uchyliły się i z ciemnej szpary wysunęła się głowa Antosia.
— Dobrze, że masz światło, bo u nas świeca zgasła i nie możemy znaleźć zapałek.
— Ale co się stało? Gadajcie zaraz!