Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Opowiemy, opowiemy! Uspokój się! Nikt nie zabity...
— Nikt nie zabity?... Co ty pleciesz? Puszczaj natychmiast!
Wszedł gwałtem do pokoju, rozejrzał się i wziął się mimowoli za nos, zasłonił usta — w gęstych kłębach prochowego dymu ledwie migały bezładnie rozrzucone przedmioty; na ziemi siedział Kazio z dłonią na oczach, na łóżku leżał nieruchomo wystraszony Włodzio.
— Kaziu, spojrzyj na mnie, kochanie... Czy mię widzisz?... — wypytywał tymczasem przyjaciela Antoś.
— Widzę... trochę... ale mię bardzo boli! Dawajcie wody...
— Coście, nieszczęśnicy, narobili?... Dawajcie wody...
— Nic takiego! Przecież widzisz, że głupstwo. Zaraz opowiemy ci od początku, ale nie zdradź nas! Nie zdradzisz, co? Obiecaj, prosimy cię, bardzo cię prosimy... dochowasz tajemnicy?... Co? Chcieliśmy, widzisz, uczcić matkę, zrobić niespodziankę... Włodzio dostał książkę z przepisami... Wyborna, wszystko jest dokładnie wskazane: i wagi i wymiary... Więc, widzisz, według tej książki urządzaliśmy fajerwerki, nawet rakiety zrobiliśmy, świece rzymskie... młynki już mamy... wypróbowane.... doskonałe... Próbujemy za poradą tej książki każdą mieszaninę początkowo w małych ilościach, w małych tuteczkach, w takich modelach... Otóż z rakietami źle nam