Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/109

Ta strona została przepisana.

— Do fabrykacji nitrogliceryny.
Załamał ręce, ale już nic nie mówił z obawy, że spłoszy ich zaufanie.
— A tutaj opjum! A tu straszna trucizna amerykańska — kurrara, do zatruwania sztyletów i strzał... Dość małego zakłucia, aby człowiek zdrętwiał na wieki... Nie wyjmuj z pochwy tego kindżału — on z Kaukazu i już zatruty!
Dumni z jego przerażenia, wyciągali przedmioty to z za pieca, to ze „schówki“ pod podłogą.
— I poco wam to wszystko?...
— Właściwie... na wszelki wypadek... Przyda się... — odpowiedział Antoś z pewnem zakłopotaniem.
— Dobrze, dobrze... Otóż wszystkie te trucizny oraz nitrogliceryny zabieram... Nawet należałoby zabrać i proch, i saletrę, i siarkę, gdyż macie tego za dużo, lecz niech tam... Zostawię wam, jeżeli przyrzekniecie, że nie będziecie już robić żadnych rozcierań, prób... i innych głupstw...
Antoś i Włodzio gorąco protestowali, bronili każdej rzeczy zacięcie. Kazio leżał na pościeli z mokrym ręcznikiem na twarzy i zcicha pojękiwał.
Dopiero po skończonym podziale „skarbów" przypomniano sobie o nim; Antoś pobiegł do nowego dworu po Karpowicza.
Medyk obejrzał uważnie oczy i napuchniętą twarz chłopca.
— Nic mu nie będzie. Oczy całe, ale zapa-