Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Możnaby go wywieźć do Witowa, co? Ale tam ta osa Jasiowa zaraz go1 wywęszy i narobi wrzasku... — rozważał cichym basem Włodzio.
— Bez kobiet nic nie zrobimy... Tu potrzebne kobiety do tej tajemnicy — postanowił Antoś.
Wtajemniczono panny. Zosia rozgniewała się bardzo na brata, lecz Cesia wzięła chłopców w obronę i podsunęła im myśl, żeby ukryli Kazia na strychu w ciemnym lamusiku obok pokoju panien, a we dworze rozpuścili wieść, że wyjechał z Włodziem do Witowa.
Plan podobał się wszystkim. W czasie obiadu przeprowadzono Kazia na górę tylnym wejściem i umieszczono w lamusiku.
— Ale nie mówcie Izydzie! — prosił Kazio.
— Dlaczego?
— Bo nie chcę, żeby tu przychodził, nie lubię.
— Dobrze, dobrze. Nie powiemy. Tylko sam nie ruszaj się, nie kaszlaj, nie kichaj...
Pierwsza przybiegła Cesia.
— Mój ty męczenniku, męczenniku!
— Panno Cesiu, bardzo proszę!... Niech pani nie żartuje, bo ja zaraz zerwę te wszystkie opatrunki i pójdę sobie... — oburzał się Kazio.
— Cóżto?
Gdyby nie to, że pani Ramocka może się bardzo martwić, nigdybym nie zgodził się na te cackania...