obrusem, zastawiony odświętnie srebrem, szklankami, kieliszkami, butelkami z winem, miodem, piwem, bukietami kwiatów, obsiedli już domownicy i goście. Wrzało od wesołych głosów młodzieży, podnieconej widokiem licznych butelek i perspektywą smacznych potraw.
Izyda deklamował patetycznie w stronę Cesi:
Raz mi mówiono, że tu są na ziemi
Białe anioły z skrzydłami białemi,
Które, gdy wezmą w poświęcone dłonie
Serce człowieka, niosą je... w ustronie...
— Bardzo proszę!... — protestowała Cesia.
Tam kopią dołki, piasek w oczy sypią...
A przedewszystkiem szczypią, szczypią, szczypią!...
— Tego już za wiele!
— A co, może nie?... Gotów jestem pokazać ślady, jeżeli panie pozwolą.
— Izydo, Izydo, znowu wylecisz za drzwi — upominał go poważnie Karpowicz.
— Ten Spartanin woli inną piosenkę:
Cóżeś szablą wypłakała?
Kilka szczerbów w dziejach pleśni!
Cóżeś pieśnią wyrąbała?
Kilka tonów, co świat prześni!...
— Ale można i tak:
Cóżeś szczerbą wypłakała?
Kilka szabel w dziejach pleśni!...
Cóżeś pieśnią wyszczerbała?
Kilka tonów, co świat prześni!...