Skręcił w stronę gospodarskich zabudowań, a chłopcy w towarzystwie Kacpra ruszyli ku nowemu dworowi.
— Wie panicz, jaką strzelbę starsza pani dla panicza przygotowała, to — mówię paniczowi — prawdziwy... egzemplarz!... — zwierzał się po drodze Kacper.
— Co ty mówisz?... I gdzież ona?...
— Gdzie ma być? W pokoju u starszej pani, schowana w szafie.
— A panna Zosia to ma paniczowi dać torbę i róg do prochu... A panna Cesia pas myśliwski!...
— Aha!... Więc to mają być niby imieninowe niespodzianki?... Dlaczegóż mi mówisz?
— Dlaczego mówię?... — obruszył się Kacper. — Bo dobrze paniczowi życzę. Miały być „siurprezy“ na piątego lipca, ale że długo czekać, więc skrócono termin. Ze względu dobrej cenzury. Jużci, że panna Zofja wcale nie za swoje pieniądze kupiła, ino za mamine. Co innego Cesia, ta własnoręcznie haftowała bez całą zimę, od samego Bożego Narodzenia, jak panicz wyjechał...
Antoś Ramocki uśmiechnął się i musnął wargę, gdzie miał zczasem być wąsik.
— Cóżeś, braciszku, skapcaniał tak jakoś!? Otrząśnij się, Kazik, bądź jak zawsze! — zwrócił się nagle do towarzysza, ujmując go pod rękę. — Czy ci się tu nie podoba? Czy tu nie ładnie?... Co? Powiedz!?
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/13
Ta strona została przepisana.