Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/130

Ta strona została przepisana.

w głowie się mąci! Zapominacie, że ogony nie przywiązane jeszcze do rac! — wołał Antoś.
— Zrobi się, wszystko się zrobi! Byle tylko Rwęcki przyjechał i przywiózł nam trzcinę... — uspokajał go Kazio.
Goście zjeżdżali się coraz tłumniej. Przedewszystkiem, rozumie się, ci, co brali udział w przedstawieniu. Więc Milerówny z rodzicami, pani Żarska z Tolentym i Karolcią, obaj Tyleccy, radca Domański z synami, następnie Wypiórkowscy z Gniazdowa, ksiądz proboszcz z wikarym, oficer Tołłoczko, siostrzeniec pani Tołłoczkowej, i pan Haraburda.
Nie ustawał turkot na dziedzińcu; chyżo wzrastała ławica pojazdów i koni pod stajnią dworską; okna dworu zajaśniały światłami, zapłonęły ognie w czeladnej, gdzie gotowano sutą kolację dla przybyłej służby. W kuchni gwar, rozgardjasz i zwrotnikowe gorąco; kucharz groził, że się z rozpaczy upije — tyle znajdował braków w dostarczonych mu wiktuałach.
Wszędzie pełno było wesołego ruchu, ludzkich głosów i ludzkich ożywionych postaci.
W tym podnieconym, rozbawionym potoku zginęła gdzieś, zgubiła się postać solenizantki. Wciąż ją odwoływano do kredensu, do stołowego pokoju, do garderoby. W bawialni, pełnej gości, królowała Żarska.
— Cóż, kiedyż zacznie się nareszcie ta wasza „komedja“? Idź, Tolenty, zobacz, co się tam dzieje!