Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/134

Ta strona została przepisana.

— Czyjeż to dzieło? — dowiadywał się pułkownik Jaskulski.
— Kazia. Kazio taki malarz — odpowiedziała pani Ramocka.
— Ma talent, ma chłopak talent.
— Bardzo, bardzo się on dobrze zapowiada...
Rozległ się trzeci dzwonek, i nastała straszna chwila. Kurtyna drgnęła, ukośne fałdy pogarbiły płótno oraz jeźdźca, i wszystko stanęło... Na scenie poruszyły się cienie i rozległy się rozpaczliwe szepty...
— Ciągnij, ciągnij, Grześ! Nie za ten sznur, za tamten...
Jeździec zakołysał się wreszcie i zwolna popłynął ku górze. U dołu utworzyła się duża szpara, przez którą widać było buty i spodnie aktorów. Poczem kurtyną znowu zatrzymała się, jakby zawadziwszy o wystające boki malowanego rumaka. Jeden jej koniec poszedł wgórę, a drugi przesunął ku środkowi, produkując z całego obrazu jedynie ogon i tylne nogi rumaka.
— O, o, o!... — rozległo się wśród widzów.
W chwili krytycznej pojawił się na scenie Grześ i przyprowadził kurtynę do porządku, poczem poszła już dobrze do góry, otwierając widok na nieśmiertelny salon pana Szumbalińskiego.
— „W tem się kryje jakaś tajemnica!“ — zaczął znaczącym głosem Żyd wieczny tułacz, który grał Henryka.
Sztuka przeszła gładko, wesoło i ogromnie się podobała.