— Ależ owszem! Bardzo ładnie!... — mruczał ten, chowając twarz pełną wrażeń. — Widzisz, ja tak dawno nie widziałem wsi, pamiętam ją, jak przez mgłę!
Byli na ganku i wchodzili do przestronnego przedpokoju, upiększonego jeleniemi łbami, skąd troje drzwi w trzy prowadziło strony. Skierowali się na lewo, gdzie rozlegał się gwar głosów
i brzęk talerzy.
Długi stół, nakryty białym obrusem i obstawiony wyplatanemi krzesłami, obsiadło już sporo osób.
Miejsce naczelne, w głównym końcu, na fotelu zajęła pani Ramocka, jako pani domu. Po prawej ręce zasiadła pani Tołłoczko, osoba niezmiernej tuszy, oraz cokolwiek brodatej urody, daleka krewna Ramockich, trochę ochmistrzyni dorastających panien, ale głównie staropolska rezydentka.
Naprzeciw niej, po lewej ręce pani Ramockiej, siedział sztywno i prosto pan pułkownik Jaskulski, siwy, chudy jak szczapa, zwiędły, jak mumja, jegomość z podkręconemi po żołniersku wąsami: pod jego krzesłem leżał zwinięty w kłębek biały ponter w kasztanowate łaty. Dalej stały puste krzesła i widać było na stole szeregi talerzy z wędlinami, z serem, z chlebem, oraz wielkie półmiski kraśnych jak korale poziomek. Wszystko gorzało różowym blaskiem zorzy, lejącym się z pałającego nieba przez wielkie okna. Pogrążony w cieniu dalszy koniec stołu również
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/14
Ta strona została przepisana.