że ten mazur jeszcze nie skończony i że on mój...
Kiwnęła głową i odeszła po schodkach na boczny ganek, wiodący do garderoby.
— Gdzieżeś pan przepadł? Na pana kolej. Musieliśmy zmienić porządek! — napadł nań Haraburda.
— Nie mam tancerki. Poszła tualetę poprawić.
— To weź pan tymczasem moją damę, pannę Karolcię. Inaczej, zupełnie nam szyki popsujesz.
— Wolę zaczekać. Zastąp mnie pan, panie Szymonie!
— Aha!... A co to!?
— Nic, nic! Nie zważaj na mnie!
— Dobrze. Więc — mazur!... Wszystkie pary razem!...
Wmieszał się w dudniący, roześmiany, rozhasany korowód taneczników, szukając swej panny. Rwęcki okrążył salon pod ścianą i przez jadalny, gdzie szykowano do kolacji, poszedł do gabinetu, w którym starsi panowie grali w karty. Siedział wśród nich i „Żyd wieczny tułacz” z twarzą chmurną i znudzoną. Zamienili chłodne spojrzenia.
Poważnemu bezikowi groziło tymczasem tutaj przeistoczenie się w bardziej żywą i gorącą grę. Pułkownik Jaskulski nerwowo tasował karty, proponując zwiększenie stawki i obostrzenie
warunków.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/141
Ta strona została przepisana.