Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Rwęcki podłożył banknot pod kartę.
— Poniteruję na ślepo. Kto ciągnie?
— Ja, — odezwał się młody Domański i talję od Jaskulskiego odebrał.
Radca wstał i wyszedł; zato zjawił się, tajemniczym węchem wiedziony, porucznik Tołłoczko. Przywarto cokolwiek drzwi od gabinetu i, gdy zdala głucho dolatywały skoczne dźwięki muzyki, tupot pląsających nóg, rzeźkie pokrzykiwania Haraburdy:

Dziś!... Dziś!... Dziś!...

tutaj do trzaskania kart, do dźwięku srebra i szmeru przesuwanych banknotów, mieszały się jeno krótkie, urywane wyrazy:
— Parol!...
— Dwa rogi...
— Bita...
— Jak w maść, to w dwoje...
— Dubla oczko...
— Wzięta...
— Proszę jeszcze...
Rozbawiona młodzież nie zauważyła nawet nieobecności starszych tancerzy. Karolcia, Cesia, Milerówny, panna Małgorzata, zwolniona przez panią Ramocką od gospodarczych zajęć, nie odpoczywały chwilki, przechodząc z objęć do objęć, z rytmu jednego tańca w drugi, w stanie zupełnego nieledwie oszołomienia. Omdlałe nogi plątały się im w sukniach, jak w chmurach, jarzący salon mglił się w oczach złocistą posnową; zdawało im się, że za chwilę padną, a mimo