Duszna cichość stała w powietrzu. Popielata, skwarna śreżoga rozsnuła się na rozłogach, ćmiąc ponikłe, dostałe zboże na niwach, oblekając w brudne muśliny samotne drzewa na miedzach i dalekie lasy na widnokręgach. Leniwo toczyło się na przybladłem niebie srebrne słońce. Nie śpiewały ptaki, nie pluskały fale, nie szeleściały ni liście, ni trawy. Jeno rozszalałe ćwierkanie koników polnych leciało nisko nad wyschłą glebą. Czasem też zerwała się gdzieś z kupy kamieni czarna wrona i, zakrakawszy, spadała ociężale napowrót. Zdaleka — zdaleka płynęły zgłuszone pobrzęki sierpów i mdłe piosenki żniwiarzy.
Znieruchomiały, jakby zmartwiały w przeraźliwem oczekiwaniu łatwego nieszczęścia, bór zionął w spiekłe przestworza wszystkie swoje wonie upalne. Lecące zgóry cierpkie pyły i zapachy żywiczne, słodycz miodu, gorzkość smoły mieszały się w ocieniach drzew z oparami drzewnego octu, murszejących grzybów oraz winnego
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/149
Ta strona została przepisana.
XIII.