Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Ba, piękny... Tem bardziej — że nic nie kosztuje!
— Właśnie, nic nie kosztuje!... — rozśmiał się Szmit.
— W Szwajcarji, albo w Harcu, albo w Tyrolu, toby tu zaraz kilka hoteli postawiono. Co, nie!?
— O, ja! I drogiby dobre porobiono...
— I wszędzie pozawieszano tablice z napisami: „verboten“, „bezahlen“...
— W Niemczech jest porządek! — odpowiedział z pewną irytacją kupiec.
Gwarno i tłumno nadchodziła młodzież, zarumieniona, spocona, z koszykami pełnemi zdobyczy, z igliwiem we włosach i na odzieży.
— Jeść! — wołała Cesia. — Umieramy z głodu.
— Siadajcie, siadajcie! Już dawno naszykowane! Któż królem grzybów? — pytała pani Tołłoczko.
— Zdaje się, że ja — odrzekł skromnie Karpowicz, pokazując wielkiego borowika.
— Chłopcy, chodźcie prędzej, bo nic nie zostanie!... — wołała Zosia na brata, na Kazia i Włodzia, którzy opodal, na krawędzi parowu, prowadzili ożywioną, tajemniczą rozmowę.
— Kiedyś przyjechał, Wlodziu? — spytała z zaciekawieniem.
— Tylko co — odpowiedział, robiąc z pulchnych ust smutny ryjek.
— Cóżto? Stało się co!?
— Nic, nic! Ależ zupełnie nic się nie stało!...