Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/164

Ta strona została przepisana.

niewolników! Ani inteligencji, ani mieszczaństwa nie mamy. Cały naród tonie w mroku, w przesądach, w nędzy doczesnej, moralnej... U góry klerykalizm, u dołu zabobon, a w środku pusto!...
— Przecież mówię to samo! Przecież powtarzam nieustannie: musimy się dźwignąć, za wszelką cenę dźwignąć od podstaw! W istocie pragniemy tego samego i porozumiemy się łatwo, gdyż sprzeczamy się w gruncie rzeczy o wyrazy. Określmy więc przedewszystkiem... — zaczął pojednawczo medyk. Izyda wszakże już go nie słuchał; uwagę jego pochłonęły całkowicie urywki z rozmowy, dolatujące z koła młodzieży.
— Doszło do tego, że „obrugali“ Polskę. Wtedy Jasiek, rzecz prosta, wyzwał. Haraburda napoczekaniu mu zasekundował. Trach-ta-rach z jednym, potem z drugim. Dostało się panom oficerom, ale i Jasiek... Jak zwykle w takich razach... Gorzej, że musi uciekać...
— Jakto uciekać?... Zagranicę?
— A gdzieżby!? Albo pójdzie do cytadeli...Ale mu to nie pierwszyzna. Tylko, że wskutek rany leży w gorączce. Żebyście widziały, jaki ładny... Oczy płoną...
— Aha, więc nowa awantura!... Rozumie się, rewolucyjno-patrjotyczna!... Słyszałem, słyszałem. A jakże — z Haraburdą do współki. Może znowu posadzili żyda do hotelowej umywalki, jak w przeszłym roku. Zabawili, pamiętam, całe