Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/165

Ta strona została przepisana.

miasto i okolicę... Szeroko opowiadano sobie, jak żydek chciał uciec w tej krynolinie i nie mógł, jak trzeba było wezwać ślusarza, żeby przepiłował druty... Ogromnie było mądrze, ogromnie patrjotycznie i ogromnie szlachetnie. A może wykonali tym razem jaki inny, bardziej romantyczny przelew krwi... Wciąż was świerzbi, panowie szlachta, wciąż...
— Przestań pan, mamy tego doprawdy dosyć! — wstrzymała go poważnie Zosia.
— Takie buty!... —przeciągnął student, oglądając ją uważnie od stóp do głowy.
Dziewczyna zaczerwieniła się pod tem spojrzeniem i poszła szybko przodem orszaku. Znowu obstąpili ją chłopcy, opowiadając jeden przez drugiego słyszane od Włodzia szczegóły. Włodzio tylko kiwał głową, zajęty chrupaniem ciastka. Izydą i Karpowiczem zawładnęła wlokąca się w arjergardzie pani Tołłoczkowa.
— Lecą jak szaleni! Zawsze się śpieszą! I do czego oni tak się śpieszą? Czy to nie można wszystkiego zrobić rozważnie, spokojnie!? — żaliła się, oddychając z trudnością.
— Śpieszą się do... rozczarowania, co nie przystoi osobom korpulentnym, jak my. Prawda, panie medyk — westchnął zabawnie Izyda.
— Wcale nie widzę, żeby pan był korpulentny. Jest pan w samą miarę! — oponowała matrona.
Dopiero na skraju lasu dopędzili młodzież, którą tam zatrzymała kupka włościan. Pomimo,