Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/167

Ta strona została przepisana.
XIV.

Po bliższem zbadaniu awantura Rwęckiego okazała się mniej romantyczną, niż wyglądała w opowiadaniu Włodzia. Przedewszystkiem wybuchła przy kartach, w jakiejś podejrzanej spelunce gubernjalnego miasta.
Izyda tryumfował, panny były obrażone. Co gorsza, wypłynęły jakieś kwestje pieniężne, wymagające natychmiastowego uregulowania. W tej właśnie sprawie przyjechała Rwęcka. Obejmując kolana pani Ramockiej w jej sypialni, błagała ze szlochaniem:
— Ratuj, ciociu! Pięć tysięcy rubli!... Skąd je wezmę?
— A to nieszczęście! Nie mam, duszko moja, gotówki! Ledwie nam starczy na żniwa! Ograniczyliśmy wszystkie wydatki. Wiesz pewnie, że Domański wymówił swoją sumę.
— A czy nie można pożyczyć u Frajdmana? Poręczyć wreszcie za nas, bo nam nie da bez poręczenia, wzięliśmy niedawno... Ale ciocia ma tam kredyt nieograniczony.