jedyna może okazja do wyrwania się z ich łap... Zboże, siano, okopowe, chmiel, wełna, drzewo, bydło, mleko, owoce... nic w okolicy nie wymyka się z ich sieci. Zmowa powszechna. Cały kahał! Im więcej się trudzimy, im lepsze mamy w gospodarstwie rezultaty, tem niższe ofiarują nam ceny. W gruncie rzeczy, jesteśmy ich wyrobnikami, dzierżawcami naszych majątków, których faktycznym właścicielem jest kahał... Z naszych
zabiegów i udoskonaleń oni jedni ciągną zyski. Trzeba z tem skończyć, inaczej... zginiemy! A obecnie, co wyrabiają, dowiedziawszy się, że traktujemy z innymi? Niech Bóg uchowa! Możnaby pomyśleć, że nietylko nasze majątki, ale i my sami jesteśmy ich własnością, że to z naszej strony bunt przeciw uprawnionej władzy.
O tem, żeby teraz pójść do żydów, niema mowy. Zdeptaliby nas! Zresztą, to się panu Janowi nie pierwszy raz zdarza, — nie dziecko, mógł przedtem pomyśleć... — mówił surowo.
Rwęcka szybko zwróciła się ku niemu, ale wyrazy uwięzły jej w gardle, i nagle szloch bolesny wstrząsnął jej chudem ciałem.
— W tych dniach pojadę do Warszawy, poszukam... ale to nie może być zaraz — dodał Józio łagodniej.
— Potrzebne są... pojutrze.
— Nie widzę sposobu!
Spojrzał żałośnie i bezradnie na panią Ramocką, omijając wzrokiem postać zrozpaczonej Rwęckiej.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/169
Ta strona została przepisana.