Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/177

Ta strona została przepisana.

żydom wierzy. Sto razy został przez nich oszukany, sto razy niejednego obdarli i z torbami puścili, a mimo to słuchają ich, ba, nawet idą do nich po poradę w każdej potrzebie — prawił pułkownik.
— A do kogóż pójdą? — bronił chłopów Karpowicz. — Wolę, żeby szli w ostateczności do żyda, niż gdzie indziej... niż do moskiewskiego urzędnika. Zawsze żyd jest cząsteczką naszego kraju.
— Było... było... cymbalistów wielu, ale nikt nie śmiał zagrać przy... Jankielu... — wtrącił Izyda. — Najważniejsze rzeczy rozwiązuje się u nas w ten sposób. Ustępstwa, zgoda, sprawiedliwość, humanizm, tolerancja... Ale dokąd my się podziejemy my, Polacy? — pytam.
— Lud widzi w żydzie takiego jak sam, parjasa, więc czuje się doń bliskim... — przekładał z cudzoziemskim akcentem Domański Zosi. — Żydzi byli jedyną demokratyczną inteligencją naszej wsi.
— Nie wierz pan! Wcale tak nie było i nie jest. Wcale im o to nie chodzi! Nasz chłop jest większym arystokratą, niż my... Gardzi żydem! Ale żyd zna naszego chłopa nawylot i jak nikt, umie go otumanić, zażyć z mańki — huczał Haraburda. — Opowiem państwu taki wypadek, prawdziwe zdarzenie, które miało miejsce niedawno. Szukał żyd w naszej wsi furmanki do miasta. „Wiele weźmiecie, gospodarzu, do Opola?“ „Dwanaście złotych“. „Co? Taniej nie bę-