Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/186

Ta strona została przepisana.

słym murawą stoku urwiska. Bystre jego oczy zoddala poznały Zosię i skierował się ku niej z otwartością nagłego postanowienia. I ona go spostrzegła, zauważyła bladość twarzy, dziwny, prawie okrutny wyraz pociemniałych oczu, tajoną gorączkę ruchów i sama pobladła.
— Cesiu! — zawołała lękliwie — Cesiu!
Ale Cesia była daleko, gdzie, pochylona nad wodą, pilnie wypatrywała coś w jej głębi, śpiewając:

Connais-tu, connais-tu
Coloneta postać?
Ah! comme je voudrais
Jego żoną zostać
Ah! comme je voudrais
Jego żoną zostać...

Aby zbliżyć się do niej, musiałaby Zosia przejść około Rwęckiego; wolała więc już czekać go na miejscu. Odwróciła się cokolwiek i udawała, że układa bukiet.
— Słyszałem, panno Zofjo, że pani się na mnie gniewa!?
— Nie mam najmniejszego prawa gniewać się, ani nie gniewać! — odparła, przemilczawszy chwilkę.
— A jednak, pani jest inna... Czuję, że pani, że pani mną... że pani jest... inna!
— Być może, że jestem inna! Dawnośmy się nie widzieli, a wszystko przecież „płynie, zmienia się, przetwarza...“, jak dowodzi pan Domański.