Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Ta zwisno, szczo „więcej"! Tabela z dawnioji dawnyny taż sama, a waszi żinkij ma but' harjaczi... Szczo roku, to po proroku! Płodowyti wy, Liachy, oj, płodowyti, jak tarakani!... Ne wygubit was ni wojna, ni zaraza! — rozśmiał się i rzucił okiem na gromadkę kobiet i dzieci, przysłuchujących się ciekawie pod oknem.
— Tak toczno! — potwierdził chłop Ciacia, ale reszta surowo milczała.
Wkrótce zjawił się Józio z Kalasantym, obładowanym mapami, rejestrami i księgami. Komisarz nie śpieszył się z rozpoczęciem sprawy, jadł smacznie i gwarzył dalej.
— Tak wy każete, szczo serwituty ne wy w tabeli wpisały, szczo wony neprawdiwy, szczo dawnijsz buło u was troszki „wiencyj“?
— Serwituty zostały ułożone na zasadzie tabeli prestacyjnych z 1846 roku — bronił się Józio.
— A szczo ja wam „mówił“! — wtrącił komisarz, kiwając głową gromadzie.
— Ukaz „Drugiego Marca“ nietylko służebności istniejące potwierdził, ale zniósł wszelkie zmiany, jakie w nich w ostatnich latach zaszły...
— A szczo! — powtórzył komisarz z tem samem znaczącem kiwnięciem głowy.
Chłopi poruszyli się niespokojnie, ale osobnik z kolczykiem spojrzał na nich groźnie a jednocześnie dał znak Mordce, żeby zbierał ze stołu.
— Zwisno: wam, jak tij hałuszci u masli, a ot panowi waszemu „teraz bida“! — rozśmiał się komisarz.