Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/200

Ta strona została przepisana.

sęk chłop mógł se do domu wziąć, byłe siłę miał. Gadzina też po lasach wypasała się niezgorzej. Nabiału było w domu dowoli, a i masła jasełkę która gospodyni bogać sprzedała. Świnia też pasła się przyzwoicie, bo był dąb...
— A ino! — westchnęła gromada.
— Juściż było dobrze. Twarde były pany dawniejsze, lecz dla chudoby, dla gadziny, dla konia, dla prosięcia lżejsze. A bez tego — co chłop wart!? — Nieprawda, ludzie? — pytał Tomporski.
— A juści! Prawda, wielmożny „komichsarzu“, prawda! — westchnęli tłumnie zebrani.
— Ale choć ten czynsz już był, nie ruszali nas długo panowie, korzystali my po borach po dawnemu. Dopiero jak przyszedł nieboszczyk dziedzic, co był pan miętki, grzeczny, zaczęło się: a tego nie można, a tamtego nie można, a tam; to wzbronione, poszły kwity, wstępy, kary... Na porębach, na piachach, na nieużytkach zaczął pan las sadzić. Dychnąć bez zapisu nie pozwolił. Wszystko w księgach we dworze precz pisał. Gajowych gęsto nastawiał. Ciasno się zrobiło wsi, tchnąć było trudno. Dopiero przed samą tą wojną cośniecoś zelżało. Zwoływał nas coraz to, gadał, że dobrowolny wykup przeprowadzi, ziemię na wieczne czasy nam odda. Ale my nie wierzyli. Słychana rzecz, żeby kto komu ziemię za darmo oddał!? Nie dali my zgody. Dopiero on wtedy nam papiery czytać, postanowienia, rozkazy; nawet w kościele z ambony kazał zapo-