wiadać, że jak kto do tej wojny przystanie, to mu wszystek grunt za darmo pójdzie... Tak nam
to już przypochlebnie obiecował, że my zaraz zmiarkowali, co musi być jakiś fałsz! A tu przyszedł nieprzymierzając „Rząd". Zaczął się i we wsi rozruch. Jedni powiadają: i tych i tamtych zbić, wygnać, ziemię precz zabrać dla siebie; drudzy, co starsi, radzą czekać: jak się oba wygubią i bez tego szerzej stanie! A kto wtedy tę ziemię weźmie? kto ją niebogę uprawi? kto jej wygodzi, obsieje, zaorze, jak nie chłop? Trafi ona, sierota, sama do jego ręki, przygarnie się, jak nikogo nie stanie, jak panowie się na wojnie wytracą. I nie poszli my za nimi. I bez to panowie tę wojnę przegrali. Niech więc wielmożny
komisarz te serwituty nam teraz przysądzi, bo jakby my poszli, to jeszcze niewiadomo, coby było. A i słusznie się one nam należą, bo my tych tabelów nie pisali, a pisali ich panowie. Las zaś był nasz od wieków...
— Ani warzy tu ugotować, ani stodoły nie poprawić! Gdzie my się, chudziaki, podziejemy bez boru!? Lasy rządowe bez mała pięć mil drogi, a drzewo drogie tyciuchna furka — dziesięć złotych albo i więcej. Skąd wziąć? Bez lasu to zginiemy, bo ten w Kalinowie, to nie las, ino opłakanie! Żadna oścień tam się nie utrzyma:, nie porośnie!
— Samiście go do tego stanu doprowadzili. I zrobilibyście to samo wszędzie, gdyby wam pozwolić! — wybuchnął Józio.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/201
Ta strona została przepisana.