Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/207

Ta strona została przepisana.

się cicho wślizgnęła. Podeszła i pocałowała go w zimne zmarszczone czoło.
— Ciężko żyć i pracować w tym przez Boga przeklętym kraju!
— Cicho, dziecko, cicho! Jeżeli chodzi o te kilka, czy nawet kilkanaście tysięcy rubli różnicy, to doprawdy nie warto...
— Co też stryjenka mówi!? Jakto nie warto!? One właśnie decydują, czy Zacisze dźwignie się na wyższy stopień, czy będziemy dalej wegetować, cofać się, upadać, pracować dla innych w zależności od rozmaitych lichwiarzy, kręcąc się w kole bez wyjścia! Koniec końców, niema innego sposobu!... Ja, stryjenko, długo o tem po nocach myślałem! Z tem miesza się i sprzęga wiele innych rzeczy... Czyż stryjenka nie widzi tego?... Niech więc, stryjenka, raz jeszcze posłucha i powie, czy nie mam racji?...
Ujął ją za rękę, posadził na fotelu, na swojem miejscu, sobie przysunął taburet i zaczął znowu szczegółowo przytaczać znane dobrze im obojgu dowody.