Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/208

Ta strona została przepisana.
XVII.

Już po żniwach.
Na polach, zamiast złotych fal zbóż, chybotliwych i szumiących, jak morza, jeżą się nisko przy ziemi brudno-rude ścierniska. Wiatr szkliwo szeleści słomą czochratych dyrdoni na niezliczonych kopach snopów, wśród których z przejmującem krakaniem polatają stada czarnych wron i szarych kawek. Biała pajęczyna leniwie rozwłóczy się długiemi nićmi w bladem powietrzu. Wśród ogolonych niw jaskrawo wystąpiły ciemno-zielone przyziemne poletka kartofli, dropiąte zagony hreczki, niebieską łuną rozbłyskują zdaleka kwitnące łubiny.
Wiatr łatwiej sączy się przez obrzędłą zieleń lasów, na której tu i ówdzie przebija się już pierwsza złota prószyzna jesiennej owarzy. Już nie świegocą tak radośnie ptaki, i jedynie polne koniki, przypiekane przez słońce w niskich rżyskach, jakby w przeczuciu bliskiej śmierci, zatracają zmysły w ciętych trenach szalonej muzyki.