Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/215

Ta strona została przepisana.

— Hop, hop! A gdzież panna Zofja? — okrzyknął ich nagle głos Izydy, i po chwili student z Cesią pod rękę wyszedł z za zakrętu drożyny.
— Panna Zofja wróciła do domu, — odrzekł Kazio.
— Sama?
— Sama. Zapomniała czegoś w pokoju.
— A pan przechadza się dalej z tym oto... sędziwym uczuciowcem?... — badał Izyda, kiwając głową na Kazia.
Rwęcki niecierpliwie strzepnął szpicrutą.
— Pewnie... zapomniała chustki... — wtrąciła Cesia.
— Panie wiecznie mają coś do... zapomnienia... — Szczęśliwa zdolność...
— A panowie — to nie? Onegdaj zapomniał pan kapelusza!
— Przeciwnie, siła mężczyzn polega na tem, że nigdy... nie starają się... pamiętać!
— Widzi pan — to gorzej...
— Wiadomo: mężczyźni są skończonymi egoistami. Jedynie kobieta umie się poświęcać... Już w raju podzieliła się z nami... jabłkiem.
— Czemu pan w takim razie wciąż nas szuka?
— Odpowiem, jak stary Domański: z pachciarzcm źle, ale bez pachciarza jeszcze gorzej...
— Tego już za wiele! Panie Rwęcki, on kobiety porównywa do żydów...
— Wcale nie! Przeciwnie: panie są ziemią