Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/221

Ta strona została przepisana.

pętanych bestyj, a wystraszona piorunami kasztanka zaczęła chrapać, strzyc uszami i rzucać się niespokojnie, Kazio uniósł się na strzemionach i zmienił piosnkę na groźny recytatyw:

Czarny mój rumak, jak burzliwa chmura,
Gwiazda na jego czole, jak jutrzenka, błyska,
Na wolę wiatrów puścił strusiej grzywy pióra,
A nóg białych polotem błyskawice ciska!...
Pędź, latawcze białonogi!
Góry z drogi, lasy z drogi!...

Przyjechał do Witowa niezmiernie szczęśliwy, ale przemoczony do nitki.
— Chłopcze, bój się Boga, w taką pogodę!... Zachorujesz!... — biadała pani Rwęcka, spotykając go na ganku.
— Piorun uderzył o dziesięć kroków ode mnie w gruszę... Zupełnie ją rozdarł! Kasztanka wściekła się!... — opowiadał z dumą Kazio panu Janowi, który niespodziewanie wyszedł za żoną z przedpokoju.
— Dobrze, dobrze, ale, zanim nam to wszystko opowiesz, musisz się przedewszystkiem przebrać... — Chyba dam mu twoją bieliznę, Jasiu, i twój kożuszek... Szaleństwo posyłać w taką pogodę dziecko!... — mówiła pani Marja i, nie czytając listu, poprowadziła chłopca wgłąb domu.
— Kasztankę... Muszę zaprowadzić do stajni kasztankę...