Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/223

Ta strona została przepisana.

cały obiad, choć pilnie słuchał, co opowiadał Kazio.
— Dzięki Bogu, wszystko się nareszcie ułoży. Bo jak kontrakt zostanie podpisany, to i żydzi przestaną mącić i chłopi się uspokoją... No i z Domańskim stosunek się wyrówna. Ty wiesz, że dzięki niezręczności starego przybrało to charakter pewnego nacisku... — zwróciła się Rwęcka do męża w ciągu rozmowy.
Ten kiwnął głową.
— Biedna Zosia... Partja dobra, ale nawet gdyby tam coś było, to zostało w ten sposób zupełnie zepsute. A szkoda, bardzo mi się młody Domański podoba, poważny, porządny chłopak... Czy nie?
Rwęcki znowu zlekka głową przytwierdził.
— Zaco wy go zwiecie „Żydem wiecznym tułaczem“, doprawdy nie wiem... — zwróciła się do Kazia.
— On sam się tak podobno nazwał... Wciąż... podróżuje... — odszepnął ten pośpiesznie ustami pełnemi jedzenia.
— Cóż to szkodzi?... On zarabia tam tak znaczne sumy, jakichby nigdy tu w kraju nie dostał. Zbierze majątek, zabezpieczy sobie byt niezależny i wróci. Już wstajesz?... Leguminy jeść nie będziesz?... — pytała troskliwie, widząc, że mąż podnosi się od stołu.
— Muszę przejrzeć rachunki, żeby zobaczyć, czy istotnie nie wypadnie nam zamówić czego w Warszawie.