Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/224

Ta strona została przepisana.

— I ja to zrobię, ale wszakże mamy jeszcze czas... Przecież, Kaziu, nie pojedziesz zaraz?...
— Owszem, proszę pani, jak tylko ubranie wyschnie. Chciałbym przed nocą...
— Tak, tak! Rozumiem, bardzo słusznie... Nie zatrzymuję cię, ale powiedz mi jeszcze, co tam słychać, opowiedz szczegółowo...
Wypytywała o każdą osobę, o każdy drobiazg z głodną ciekawością zupełnie osamotnionej istoty.
Kazio sumiennie opowiadał, co wiedział, pałaszując równie sumiennie wszystko, co mu pani Marja położyła na talerzu. Lecz podwójna porcja leguminy czekoladowej dobiła go, poczuł wielką senność w głowie oraz kołowatość w języku, więc rad był niezmiernie, że pani domu wyszła nareszcie, aby przygotować list.
Wkrótce jednak uchyliły się drzwi od gabinetu, i pan Jan zawołał nań cicho:
— Kaziu, chodźno tutaj!...
Opuścił z wysiłkiem wygodny fotel i znalazł się za progiem wobec Rwęckiego.
— Opowiedz, co tam słychać! — szepnął ten, przymykając drzwi.
Kazio znów musiał powtarzać wszystko.
— A wy, wy... młodzież, co porabiacie? Izyda, Karpowicz?...
Kazio spuścił oczy i stłumił uśmiech przebiegły.
— Nic. To samo, co zawsze... Izyda drwi, a Karpowicz uczy chłopskie dzieci..