Cały ranek szukał Kazio sposobności, aby list doręczyć. Nosił go ukryty na piersiach, i ogień, jaki stamtąd płynął, przenikał mu krew, burzył mu serce boleśnie. Czuł, że jeżeli dłużej tak potrwa, to, albo się rozpłacze, rzuci na ziemię i głośno wobec wszystkich swą miłość do Zosi wyzna, albo list... przeczyta! Świecącemi gorączkowo oczyma ścigał każdy krok, każdy ruch dziewczyny, szedł za nią zdala, jak cień... Już nie unikał jej wzroku, lecz szukał go i po raz pierwszy doświadczył, jak „śmiertelnie zabójczą“ rozkoszą jest zajrzeć w otwarte źrenice dziewczyny... Gotów był teraz powtarzać to bez końca...
Nie zapomniał jednak o liście i silił się wyrazem oczu dać znać Zosi, żeby odeszła na ubocze. Gdy to nie pomogło, zaczął „nakazywać jej“ upartem wpatrywaniem się „według metody hipnotyzerów“, a wszystko skończyło się na „tajemniczych znakach“.
Zosia z początku uśmiechała się doń życzli-
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/230
Ta strona została przepisana.
XIX.