Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Powstała, zeszła z ganku i skierowała się wgłąb ogrodu.
Kaziowi, który całą scenę widział z kwietnika, serce zabiło gwałtownie.
— Teraz... Zaraz oddam... Nie trzeba tylko jej płoszyć...
Szedł ostrożnie za dziewczyną, ukrywając się za pniami grabów, i gdy weszła do okrągłej altanki z wyciętem na stawy oknem, okrążył dookoła krzewy i podkradł się do wejścia. Musiał się śpieszyć, gdyż z głębi alei już nadchodziła Cesia z Izydą i Karpowiczem, który właśnie się do nich przyłączył.
Wślizgnął się więc Kazio co prędzej, bez szelestu pod zielone gałęzie.
Zosia, siedząca na szarym głazie z oczami, utkwionemi nieruchomo w błyszczące wdole stawy, zauważyła go wtedy dopiero, gdy stanął przed nią i położył list na kolanach. Poderwała w przerażeniu ręce do góry, jakby spostrzegła węża, i podniosła się z siedzenia z pobladłą twarzą.
— Co to? Skąd?... Nie chcę... tego... nie chcę!
Kazio już był znikł. Schowany za pniem drzewa, śledził jednak dalej młodą dziewczynę, wpatrującą się nieruchomo w leżącą u jej stóp na ziemi biała kopertę. Drżał z niepokoju, myśląc, co się stanie, jeżeli ona listu zaraz nie podniesie, gdyż głosy młodzieży szybko zbliżały się ku nim Już chciał wpaść, porwać list napowrót,