Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/234

Ta strona została przepisana.

aby zwrócić go panu Janowi i opowiedzieć, co się stało, gdy nagle Zosia obejrzała się na wejście, pochyliła, schwyciła list i schowała go porywczo za gors. Dostrzegł, że twarz jej spłonęła, że usta pociemniały, jak krew, a oczy zamigotały dziwnem, mglistem światłem.
Uciekł zmącony do głębi.
Parła go potrzeba lecenia na pole i lasy, gdzieś w dal błękitną, i skierował się do przełazu. Już wpobliżu niego przyłapał go Włodzio.
— Właśnie ciebie szukamy!... Zatrzymaj się... Chodzi o to, że zabrakło nam z Antosiem tytoniu, w dodatku prochu mało... Więc wybieramy się do Kocmołowa...
— A ryby?
— Pal je sześć!... I tak spóźniliśmy się przez ciebie. W dodatku, jakże pojedziemy bez tytoniu i prochu... Prócz tego Boruch przysłał przez syna wiadomość, że otrzymał nowy transport z Prus wybornego miodu... Rozumiesz? Co!? iMa on tam za sklepem taką „dziurkę"... Ty jeszcze tam nie byłeś i Antoś nie był, więc możeście ciekawi... Ja tam... już nieraz... Mówię ci: usługuje tam taka żydóweczka, że palce oblizać!... No, i miód...
Kazio zmarszczył brwi.
— Wiesz, że nie piję!...
— Wiem, wiem, żeś mnich!... Nie o ciebie, facecie, chodzi! Ale Antoś bardzo jest ciekawy zobaczyć... a mówi, że bez ciebie nie pojedzie... W dodatku, jeżeli ty z nami będziesz, to ani