Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/240

Ta strona została przepisana.

koń wyskoczy, dudniąc po szosie i podnosząc tumany kurzu. Rozszalałe zwierzęta już nie dawały sobą powodować; wpadli na baby, idące brzegiem drogi z płachtami i koszami na plecach. Ledwie, że zdołały uskoczyć przed nimi do rowu, żegnając się i wołając głośno:
— W Imię Ojca i Syna i Ducha!
— Niech was wciórności!? Wszelki Duch Pana Boga chwali!
— A to zbereźniki!...
— Nachlali się pewnikiem u Borucha!...
— Moiściewy, takie młodziaki!
— A juści! Ten z Witowa, to już skacze nijak źrybiok trzylatek! Mówiła mi Kaśka, że na siano do nich przylazi...
— O laboga! laboga! Koniec świata.
— A bo to tak jeszcze bywało...
Poszły znowu rzędem, opowiadając sobie rozmaite dworskie przygody, własne i cudze.
Natychmiast po powrocie z miasteczka Włodzio i Antoś położyli się spać, a Kazio udał się na poszukiwanie panny Zofji. Postanowił rozmówić się z nią otwarcie. Niech powie: przeczyta list, czy nie? W przeciwnym razie, niech mu go natychmiast zwróci! Cierpnął na samą myśl, że może mu odmówić, że może zechcieć oddać go sama... pani Ramockiej! Wtedy byłby shańbiony na cale życie! Dobrze, że tego zaraz nie mogła uczynić, że będzie miał czas coś przedsięwziąć, wywrzeć odpowiedni nacisk! Przecież ma do te-