Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Usłyszał głosy w okrągłej altanie i wstrzymał kroki.
— W każdym razie, należy przedewszystkiem zbadać teren... Może Domański już wydostał od niej list i ma ją teraz w ręku!... Oho, w takim razie!...
Przypomniał sobie okropne wypadki z listami w powieściach i poczuł, że jest gotów na wszystko, niech tylko ona okiem mrugnie! Podkradł się ostrożnie i przez otwór w liściach spostrzegł Zosię i młodego inżyniera, siedzących na głazie w smudze jasności, bijącej od stawów.
— Panie Henryku — mówiła dziewczyna z widocznem wzruszeniem. — Pan mi zawsze odpowiadał poważnie na moje pytania; bardzo to cenię i dlatego właśnie zwracam się... Chciałabym, widzi pan, żeby mi pan tak... jasno, tak... zupełnie wyraźnie i zrozumiale wytłumaczył... czy istnieje nareszcie... wola, czy jej doprawdy niema?
— Jaka wola?
— Wolna wola... Czy więc mamy prawo ganić, oburzać się, żądać?... Czy zupełnie nic nie możemy począć przeciw temu, co nas otacza, co nam grozi?... Zupełnie nic i... niema żadnego ratunku!?
Patrzał na nią zdumiony i zaciekawiony.
— Widzi pani — zaczął wreszcie z trudnością. — Mogę pani powtórzyć jedynie to, co o tem mówi współczesna nauka. We wszechświecie działają z silą nieubłaganej konieczności pra-