Jechali przez mgły w ciszy i skupieniu, niby konny wywiad wojskowy.
Ciemne płaty podorywek, łona pagórków, sylwetki drzew i gajów pobliskich słabo przeświecały brudnemi plamami przez mleczne opary mgły, plączące się u nóg i piersi wierzchowców, jak woda. Wgórze rozdniewało jednostajnie perłowe niebo, ledwie-ledwie przyprószone rojami złotych gwiazd.
Czasami jeźdźcy wydłużali się w łańcuch, jadąc jeden za drugim, ale, skoro tylko droga pozwalała, tworzyli równy, sprawny szereg. Łagodnie dzwoniły kopyta o odwilgłą ziemię, cicho pobrzękiwały łańcuszki munsztuków. Prostowani wojskowo przewieszoną przez plecy bronią, jeźdźcy milczeli i bystro poglądali przed siebie. Zgodny, miarowy ruch przyjemnie podniecał i ludzi, i konie.
Nawet pan Orsza poddał się nastrojowi, trzymał szpicrutę, jak szablę i wykrzyknął raz:
— Bacz...
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/249
Ta strona została skorygowana.
XX.