tytoniu i, zwinąwszy misternie wielką gulę, wetknął ją do trzcinowego munsztuka.
Antoś wziął ją i uroczyście zapalił.
Nikt na świecie nie umie robić takiej wspaniałej „pipy“, jak Włodek! Ale zdaje się, że jedynie tego uczą was w tej waszej Rydze!...
— No, bez przytyków!... — bronił się Włodzio.
— Matka pozwala mi palić w czasie wakacyj, byle tylko nie przy niej, — usprawiedliwiał się Antoś przed Kaziem. — Doprawdy, wstawalibyście, bo już późno. Po obiedzie może istotnie wybierzemy się do Jatwiezi, co?
— A nacóż ty sam czekasz?
— Nie troszczcie się o mnie, morowe koślawce: już ja będę w mgnieniu oka!
Wśród śmiechu, chlapania, żartów, próbowania mięśni i krzyków na swywolące psy ubierali się przyjaciele, podczas gdy Włodzio, leżąc na pościeli bez ruchu, ćmił w milczeniu „pipę“ za „pipą“.
Podczas obiadu z powodzi omawianych na popołudnie rozrywek wyłonił się projekt, który wszystkich pogodził, mianowicie — wycieczka nad Rwę wozem drabiniastym z samowarem i podwieczorkiem. Nawet pułkownik z nieodstępnym Blondynem miał się do wyprawy przyłączyć, licząc, że mu się uda przy okazji zapolować na bekasy na łąkach nadrzecznych. Daremnie jednak chłopcy prosili, aby im również pozwolił zabrać dubeltówki.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/26
Ta strona została przepisana.