— Broń Boże! Ostatecznie go poniesie! — wstrzymywał Orsza.
Rwęcki jednak, przyjrzawszy się zachowaniu Zbója, innego był zdania; dosiadł pośpiesznie jednego wierzchowca, Kaziowi też uczynić to kazał.
— Nie goń go, lecz zatocz koło i zboku spróbuj zajechać... Gdy będziesz blisko, pamiętaj krokiem...
Wątpliwa rzecz, czy udałaby się pogoń, gdyby Antoś sam nie zdołał nareszcie wierzchowca zawrócić.
W podskokach, błyskając wściekle ślepiami, chrapiąc i tuląc po sobie uszy, niósł Zbój teraz młodzieniaszka ku ognisku. Antoś już się w siodle umocnił i trzymając silnie tręzle w ręku, próbował uspokoić konia; na twarz wybił mu się gorączkowy rumieniec i duma zwycięska.
— Zsiadaj zaraz, bo powiem mamie! Wracamy do domu, dość już tego wszystkiego! — wołała Zosia.
— Tak, tak! Złaź zaraz, Antosiu, bo ciocia będzie się gniewać... Już podziwialiśmy twoje męstwo! Wracamy! — podtrzymała ją Cesia.
— A ryby? — spytał Orsza.
— Po ryby przyślemy Marcinkowską, albo pannę Małgorzatę...
— My zostajemy! — dudnił basem Włodzio — Teraz najciekawsze.
Został również Karpowicz, który pilnie noto-