Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Ani mi się ważcie!... Będziecie mi pukać pod samym nosem, już ja was znam!... Jeszcze mi postrzelicie Blondyna!...
Panna Małgorzata udała się do śpiżarni, aby zapakować do koszy prowizję, panny poszły na górę przebrać się, Józio naradzał się na ganku ze stangretem Wincentym, jakie zaprząc konie, gdy wpadł od bramy zdyszany Grześ, młodszy brat Kacpra, i przerażonym głosem jął opowiadać, iż przed chwilą w opłotkach, w oczach idących na pole ludzi, ogromne wilczysko rzuciło się na stado gęsi, przewróciło Tomka-gęsiarka i gęsi podusiło:
— Dwie zabrał i poniósł, a reszta leży!
— Jakto: leży? Przecież słyszę, że krzyczą!... — zdumiał się Józio, słuchający markotnie opowiadania.
— Już nie wiem, doprawdy, proszę łaski pana! Bo się tam zrobił taki gwałt, że zara do dworu poleciałem. W bramie sobie wtedy stojałem, widziałem ino, jak wyskoczył, niby wielgachny pies, i zara Tomek do niego z kijem, a zamiast tego nogami wyfiknąl... Ludzie wołali, że wilk, więc mówię, że wilk... ale może to był Sikorów pies, gdyż rychtyk do niego podobny a taki sam szkodnik!...
W tej chwili wpadła w bramę biała chmura wystraszonego ptactwa.
Wrzaskiem, łopotem skrzydeł, gęganiem wywabiła mieszkańców obu dworów na ganki. Za