Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/274

Ta strona została przepisana.

pan osądzi, skąd ja mogę mieć inny dochód? Gdzie ja się podzieję?
— Dobrze, dostaniesz, o co prosisz... nawet więcej, ale... pomożesz mi wykryć... kto mi tu szkody robi!?...
Żyd zmieszał się, zamilkł i brodę pogładził.
— Tego ja nie wiem!... Co? Jakie szkody!? Zwyczajne szkody!... Chłopi robią, jak chłopi, oni, wiadomo, wytrzymać nie mogą bez szkody w lesie... Wszyscy robią...
Józio przyglądał mu się uważnie i kiwał głową.
— Dobrze, dobrze!... Idź już, będę pamiętał!... Ach, to ty, Kaziu!... — zwrócił się do Piotrowskiego. — Czegoście to narobili w miasteczku?... Ładnie, ładnie!... Myślałem, że jesteś poważnym chłopcem, a tu... miód i Boruchowa Róża!...
Kazio milczał, czerwony jak burak, i oczy chował pod opuszczone powieki. Nie, stanowczo!... Co za hańba! On nie chce jechać na żadne imieniny... Dość ma tego bezmyślnego kręcenia się, pijatyki, papierosów, sprośności Włodzia, dowcipów Izydy... Dobrze mu tak!... Zasłużył zupełnie, gdyż małodusznie nie wytrwał w postanowieniach!... Od dziś wraca do swoich książek, do spartańskich prawideł, do gimnastyki, którą zupełnie ostatniemi czasy zaniedbał. Trzeba się dźwigać, hartować...
Zawrócił do bibljoteki i prześlizgnąwszy się