Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/28

Ta strona została przepisana.

ptactwem nadbiegł płaczący Tomek, jakieś dwie dziewuchy i chłop przechodni.
— Dwie wzion!... Ja go bez pysk, a on mnie łbem w brzuch!... — szlochał Tomek.
— Juści... sprawiedliwie! Tak było!... A bedzie ze źrybioka!... — przytwierdzał chłop.
— W grochu się schował!... — Widziałyśma!... zaświegotały dziewuchy.
— Istotnie, Józiu, trzeba coś przedsięwziąć... Niesłychane! — zauważyła pani Ramocka.
— Mówiłem Kalasantemu, żeby trutkę położył. Ale cóż: ten gamoń z wronami teraz wojuje, bo mu pan Opacki za głowę grosz płaci, bałamuci go w... imię popierania krajowego rolnictwa... — cedził z goryczą Józio.
— Onegdaj do źrebaka gniadej chycał, gdy ją z pastwiska pędzono, a wczorajszej nocy, to, proszę łaski pani, wziął, za przeproszeniem, u Kubika... świnię. Pięć ich tutaj bestjów banduje... Chodzą od Jatwiezi na Sobień i zpowrotem... Z lasów rządowych przyszły — objaśniał ostatecznie Wincenty.
Stali na ganku i namyślali się, patrząc na siniejącą daleko smugę Jatwiezi, na białą figurę Świętego Jana Nepomucena, wznoszącą się wśród płachty zielonego grochowiska.
Wtem wpadł na ganek Antoś, wiodąc za sobą Kazia i Włodzia.
— Cóż!? Wilk!... Słyszana rzecz?... Tuż pod dworem!... Wobec wszystkich!... I cóż? My nic, nic na to? Nie można tego przecie tak płazem