Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/280

Ta strona została przepisana.

twieniu. Lecz ponieważ postanowił również skonczyć raz na zawsze z wszelkiemi sentymentami i oduczyć się od gadatliwości, więc w milczeniu wysłuchał wszelkich „niesprawiedliwych“ uwag i z opuszczoną posępnie głową wymknął się do starego dworu spełniać swój plan.
Tutaj przekonał się, że dusza ludzka istotnie musi się składać z wielu chemicznych atomów... Czuł ich nawet w sobie, jakgdyby za dużo. Podczas gdy z trudem zmuszał jedne do zagłębiania się w niezmiernie subtelnych dociekaniach o różnicy między „czerwonym" i „nieczerwonym“, inne wybiegały niesfornie nazewnątrz i szeptały mu wieści z ganku, z dziedzińca, z nad stawów...
...Oto poszli do stajni... zaraz wyprowadzą konie!... Nie, pojadą bryką... Karpowicz też jedzie z nimi... Józio gniewa się na furmana... Czego te ogary tak ujadają?... Izyda stroi żarty... śmieje się... Aha, panny... Idą tutaj... wszyscy idą... Tego tylko brakowało!... Nie, to Antoś i Włodzio...
Zrobił surową minę i nos głębiej wsunął do książki.
— Więc stanowczo nie jedziesz?... Cóż robić!... Bywaj zdrów, Sokratesie, i trzymaj się ciepło!... Jutro przyłączymy się do ciebie!... — żegnał go Antoś, opierając mu rękę na karku.
— Daj mi pokój, proszę cię!
— Doprawdy, Kaziu, nie gniewaj się! Masz rację, trzeba się wziąć w kluby. Ale tym razem mama każe! Będzie pewnie egipska nuda! Samo