Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/281

Ta strona została przepisana.

uroczyste nabożeństwo — to już rozkosz niemała, a proboszczulek nie omieszka jeszcze palnąć kazańka!... A jakże!... Pani Żarska nie przepuści. Imieniny zawsze zaczyna wizytą galową u Pana Boga, no, i całą parafję rozumie się, tam ze sobą prowadzi... Gdyby mama pojechała z pannami, to za tym szańcem możeby się udało wykręcić, spóźnić, uciec... tego ten! Ale tak będziemy, Włodziu, musieli śpiewać: „Te Deum laudamus, Regina Bronislausa de Żarska!“ — zanucił basem.
— Wy to wszystko bierzecie zaraz bardzo do serca, a ja pocichutko zdrzemnę się na ławce, i nikt nawet tego nie zauważy. Potem na całą noc jestem świeży jak rydz — przekładał Włodzio.
— A pfe, a pfe!... panie Solidalisie Marianusie! To ty tak oszukujesz Pana Boga?
— Wcale nie! Nikogo nie oszukuję i nikomu to nie szkodzi... Nikomu nie dowodzę, że świat powstał z ameby!...
Odeszli, spierając się o podstawy moralności. Kazio został sam.
I naraz w starym dworze, w ogrodzie, w całym ogromnym zewnętrznym świecie taka nastała cisza, że weszła mu nareszcie do głowy i serca.
Gdy zadzwonili na obiad, czuł wielki przyrost wiedzy i z niezmierną powagą skierował się do jadalni. Spostrzegł wszakże przez uchylone drzwi, że jeszcze wazy niema na stole, że pani Ramocka jeszcze nie przyszła, że są zato panny,