Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/287

Ta strona została przepisana.
XXIII.

Nazajutrz od samego rana mżył deszcz i wiał zimny, zupełnie już jesienny wiatr.
Kazio z trudnością zmusił się do zimnej kąpieli, tembardziej, że używał jej sam jeden, gdyż zbalowani, pomęczeni koledzy spali do południa, obudzili się przed samym obiadem.
— Ale od jutra stanowczo przyłączam się do ciebie! — potwierdził obietnicę Antoś.
Włodzio kichał, pluł i ziewał wciąż tak straszliwie, że nic się odeń dowiedzieć nie było podobna. Przyjaciele nie tracili jednak nadziei nawrócenia i jego na lepszą drogę.
Tymczasem było nudno, było smętnie, było duszno i wilgotno w ciemnych pokojach starego dworu, a w nowym dworze było zupełnie pusto i tak cicho, że przykro było rozmawiać głośno. Wszyscy siedzieli po kątach, kryjąc tam kwaśny, pobalowy humor i senność. Panny w swoich pokoikach na górze leczyły wytańcowane na nogach bąble; Karpowicz gdzieś znikł; pani Ramocka zamknęła się z Józiem w gabinecie, dla tajemni-