Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/288

Ta strona została przepisana.

czych, gospodarczych narad; Tołłoczkowa drzemała jak zawsze w obszernym, obitym skórą fotelu. Skoro więc tylko na chwilę ustał deszcz, chłopcy wybiegli do ogrodu do grabowej alei, gdzie rzędy pni łagodziły porywy wiatru, a wgórze gęsty strop zieleni chronił cokolwiek od słoty. Po ubitej deszczem wstędze alei tułały się już gęsto zżółkłe omioty strąconego listowia, blado przeświecały z boków kwatery ogrodu, zamglone stawy i okolice... Młodzież wałęsała się tam i napowrót, kurząc papierosy i przeżuwając wrażenia z wczorajszej uroczystości.
— Nic szczególnego! — mówił Antoś. — Właściwie było nudno...
— No, już nie wiem, czego chcesz!? Wina mieliśmy w bród, i mogliśmy używać, ile kto chciał, bo pani Żarska wszystkie starsze panie i panów zabrała, jak się patrzy, do „sinhedrionu“... Ach, ty, Kazik, pewnie nie wiesz, co to jest „sinhedrion“? To taka bóżnica! Tak nazwała Karolcia mały bawialny pokój, gdzie w Łętowicach zbierają się wszyscy starsi, rozsiadają się na kanapkach i fotelach, piją czarną kawę, likiery no i pytlują... — opowiadał z przejęciem Włodzio.
— I panowie też? — spytał Kazio.
— I panowie, o ile nie grają w karty... Nie pojmuję, doprawdy, o czem oni tak wciąż gadają... Wszystko przecież dawno wiadomo! Wiadomo przecież, że pan Opacki żyje ze swą gospodynią, a Żyd wieczny tułacz ma w każdem mieście na Wschodzie kochankę i dzieci coś pół