— Nic z tego! Znam ich, drą nosy i udają starszych... Wyśmieją nas i zaraz wszystko roztrąbią po okolicy. Lepiej poprostu poprzestać na dwóch sekundantach, każda strona po jednym!
— Ha, trudno! Mówię ci, że lepiej jeszcze amerykański, bo nie potrzebuje ani asysty, ani lekarza.
— Na lekarza poprosimy Karpowicza. A pojedynek amerykański ty sobie wybij z głowy... Skończone głupstwo i niczego nie dowodzi. Ślepy los szczęścia! Nie zgodzę się na niego za żadne w świecie pieniądze. Już ty mi pozostaw całą sprawę... Bądź pewny, że będę ostry i urządzę wszystko najlepiej... Wiesz przecie, że i ja tu wmieszany, bo poszło o moją siostrę, że chciałbym raz na zawsze dać nauczkę Izydzie, że jego
żarty muszą mieć granicę. Zresztą, skoro raz mię wybrałeś na swego sekundanta, to cała sprawa w moje przechodzi ręce... Czytałem o tem w podręczniku dla pojedynkujących się. Jeszcze go na wszelki wypadek przejrzę, bo jest w bibljotece.
Kazio kiwał przytakująco głową, a jednocześnie obcierał z rąk i twarzy błoto, oraz krople krwi, spływające z zadrapań. Antoś udał się natychmiast do nowego dworu, dokąd Włodzio odprowadził Izydę.
Zmieszał się trochę, znalazłszy studenta w jego pokoju, leżącego na łóżku, z twarzą, obwiązaną mokremi szmatami. Rozparty w fotelu Włodzio ciągnął z namaszczeniem jakąś nadzwyczajną „pipę“.
Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/293
Ta strona została przepisana.