Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/295

Ta strona została przepisana.

przedstawiciela, a my już to z nim ułożymy. Może pan być pewny, panie Szczepański, że dołożymy wszelkich starań, aby zadość się stało honorowi i sprawiedliwości...
W oku Izydy błysnął dawny humor.
— Morowe chłopy!... Cóż, Włodziu?... Co powiedzą o tem w waszej... Rydze? Widzę, że masz ochotę... Idź, idź, używaj!... Błogosławię cię... Jesteś w tym wypadku mężem opatrznościowym, coś w rodzaju iloczynu z polskiego warchoła i niemieckiego bursza... Doppelt Ritter!... Idź więc, idź!... A pamiętaj: nie daj się a... i mnie też. Dobierz sobie takiego drugiego, jak sam, szermierza i dajcie im w skórę!
— O, możesz być spokojny!... — odrzekł Włodzio, gasząc „pipę“. — Służę koledze choć natychmiast — zwrócił się do Antosia.
Wymknęli się do starego dworu, unosząc z sobą z bibljoteki, oprócz „Podręcznika“, jeszcze drugą książeczkę, pod tytułem: „Pojedynek, jego warunki i uzasadnienie“.
— I — wcale to niepotrzebne!... Upewniam cię... U nas w Rydze i Dorpacie nie mija dzień, żeby się coś podobnego nie stało... — mruczał Włodzio. Z odętych jego policzków poznał Antoś, że będzie miał trudny orzech do zgryzienia.
— Już ja tam wolę... po polsku!... — odcinał się.
I zaraz z miejsca pokłócili się, gdyż Włodzio zaproponowany raz jeszcze przez Kazia pojedy-