Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/298

Ta strona została przepisana.

mam wyjeżdżać na tamten świat, więc, rzecz prosta, chcę uczynić to z całą obowiązującą paradą! Nietylko żądam medyka, ale dwóch sekundantów, pistoletów gładkich — nie innych — fraków, krawatów i t.d.
— Pistolety gładkie, pojedynkowe będą... Zaraz jutro jadę do Witowa i zabiorę je bratu z biurka tak, że nie zauważy...
— No i reszta, reszta musi być... Koniecznie... Proszę iść i obwieścić przeciwnikom moje warunki... A jednocześnie niech łaskawca zaprowadzi do nich... medyka! Bo bez medyka ani rusz...
Spadł więc niespodzianie Karpowicz na głowę pojedynkowiczom, zgromił ich, próbował zawstydzić, ale mało wskórał. Kazio uparcie powtarza, że on się nie zgadza, że nawet myśli znieść nie może, żeby to, co słyszał, komukolwiek uszło bezkarnie... Że on w zasadzie nic nie ma przeciwko sądowi koleżeńskiemu, lecz w tym wypadku, kiedy samej rzeczy powtórzyć niepodobna, nie widzi innego wyjścia, jak pojedynek...
Siląc się złamać ich upór, do świtu prawie przesiedział z nimi Karpowicz.
— Czegóż dowodzi pojedynek?... Pojedynek ma dowieść, że macie odwagę, że gotowi jesteście życie nadstawić w obronie czegoś. Czy nie tak? Jest tysiące sposobów wypróbowania tego. Dlaczegóż koniecznie pakować kulę w bliźniego? Ciągnijcie więc węzełki, a potem zgodnie z losem przepływając pokolei rzekę na drugą stronę, albo idźcie na jaką niebezpieczną wyprawę, zo-