Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/299

Ta strona została przepisana.

bowiążcie się wyratować z płomieni jaką ludzką ofiarę... Coś w tym rodzaju... Pole dla ofiarności, odwagi i zręczności szerokie! Pocóż zaraz mordować? Nie chcecie czekać, więc dobrze: ciągnijcie losy i w nocy ruszajcie na Sobień. Kto zbłądził, ten dureń! Czy zgoda?
— Ja bo się zgadzam, ale głównie dlatego, że niema nadziei znalezienia drugiego sekundanta! — ustąpił wreszcie Antoś. — A tak jakoś z jednym, to doprawdy marnie wygląda!
Zatem musiał się zgodzić i Kazio, niezmiernie zmordowany całonocną rozprawą. Postanowiono, że sekundanci obu stron będą pokolei ciągnęli kartki z kapelusza, dopóki jeden z nich nie wyciągnie bileciku z napisem „Sobień“. Tak też się stało, i Antoś wyciągnął los Kaziowi. Nazajutrz miał Kazio pójść o północy bez broni, bez zapałek i latarni do lasu i położyć róg myśliwski Antosia na wielkim głazie. Dnia następnego sekundanci powinni byli uroczyście sprawdzić dokonania zobowiązania i spisać odpowiedni protokół.
— Phi!... — mruknął Izyda, wysłuchawszy sprawozdania. — Bardzo pięknie!... Zawsze miałem szczęście w kartach, a u kobiet mniejsze! Choć tym razem mi się przydało! Wyznaję, że wolę, żeby on tam poszedł, niż ja. I nie tyle z obawy... duchów, ile wilków. Pięć sztuk w nocy!... Siła złego na jednego... szczególniej, kiedy nie wypada wleźć na drzewo! Nawet jedna sztuka w takim razie zupełnie wystarczy... Dajcie mu tam jaką